czwartek, 3 maja 2018

Kiedy muzyka natycha...

Na Końcu Świata rozbrzmiewała muzyka.
W mojej duszy też. 


Lubię muzykę ludową.
To jedne z najwspanialszych wspomnień z dzieciństwa.
Słuchałam jej i śpiewałam z rodzicami, a i potańcować, potańcowałam.
Dobre to były czasy, kiedy na adapterze Bambino tańczyła dokoluśka płyta pocztówka, albo winylowa, a z głośnika pobrzmiewała na ten przykład- Jarzębino czerwona...
Czy po tych "wiejskich kawałkach"mam wypaczony gust muzyczny? Nie.
"Lipka", to w pewnym sensie muzyczne wspomnienia. Lubię wracać do tych dni.
Do babcinego domku na wsi, do sadu, gdzie rosły kosztele, malinówki. Do kur, biegających po podwórku i znacznie mniej do kogutów, co wydziobują małym, pulchnym bobasom dziurę w plecykach. Tych samych, co kończą w rosole. Cóż, życie jest, jakie jest. Wrednych kogutów krótsze.

Podczas pracy nad "Na koniec świata" w tle rządziła muzyka ludowa.
A "Lipka", była szczególnie ważna.

Ogólnie muzyka mnie natycha.
Może włączę sobie, żeby złapać energię do napisania chociaż kilku słów nowej historii...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz